Duże platformy lekceważą problem fake newsów. Rozmowa z mgr. Adamem Majchrzakiem

Na czym polega rosyjska dezinformacja? Jak dementować fake newsy podczas rozmowy twarzą w twarz? Gdzie powinniśmy najbardziej uważać na fałszywe informacje? O tym rozmawiamy z mgr. Adamem Majchrzakiem, asystentem z Instytutu Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, związanym także ze Stowarzyszeniem Demagog. 

Jeśli interesuje cię temat dezinformacji, zgłoś się do udziału w konkursie fact-checkingowym „Detektor”. W tym roku do wygrania są płatne staże oraz wizyta studyjna w Brukseli. 

Adam Majchrzak

Adam Majchrzak, fot. Marcel Jakubowski

Marcel Jakubowski - Ten rok to rok wyborów. Ponad połowa ludzi na świecie żyje w krajach, w których w tym roku zostaną przeprowadzone wybory. Czy powinniśmy się spodziewać ingerencji Rosji w te procesy?

Mgr Adam Majchrzak: - Powinniśmy, jednak natężenie tego zjawiska będzie odmienne w zależności od lokalizacji wyborów oraz układów geopolitycznych. Z jednej strony Rosja przez swoje niejawne ingerencje w procesy demokratyczne może wspierać polityków oraz ugrupowania, które będą jej bardziej przyjazne. Z drugiej - może dążyć do destabilizowania sytuacji w krajach, które są jej nieprzychylne, co możemy rozumieć jako działania związane z prowadzeniem wojny hybrydowej i umacnianiem tzw. soft power. Jednak sytuacja związana z wojną w Ukrainie pokazuje, że wybory nie są jedyną okazją do ingerencji w funkcjonowanie państw Zachodu, a stosowane narzędzia wpływu mogą być przeróżne.

- Jakie narzędzia ma Rosja, jeśli chodzi o dezinformację?

- Tak naprawdę możemy wskazać kilka obszarów. Amerykańskie Global Engagement Center wyróżnia pięć filarów rosyjskiej dezinformacji i propagandy. Rosja może oddziaływać poprzez oficjalne przekazy państwowe, rosyjskie media na rynek krajowy i zagraniczny, a także źródła zastępcze - czyli pozornie niezależne od państwa. Do tego dochodzą też agresywne przekazy w mediach społecznościowych oraz wykorzystanie cyberprzestrzeni od strony technicznej, w tym m.in. hakowanie stron i tworzenie fałszerstw. W każdym z tych obszarów Rosja może wykorzystywać różne dezinformacyjne narracje, które już pojawiały się w przestrzeni publicznej. Z drugiej strony może stworzyć przekaz, który będzie przeznaczony dla konkretnej grupy odbiorców. Natomiast jeżeli chodzi o same techniki, to są one naprawdę różne. Obecnie mogą wykorzystać m.in. internetowe boty, co miało miejsce wielokrotnie w przeszłości. Rosnącym zagrożeniem jest AI i możliwość tworzenia sztucznych tożsamości. Widać, że deepfake zaczyna odgrywać coraz bardziej znaczącą rolę w dezinformacji. Dla przykładu - już w 2022 r. po ataku Rosji pojawiły się fałszywe nagrania, na których rzekomo prezydent Zełenski ogłaszał kapitulację. Później wykorzystywano wizerunek premiera Ukrainy po to, aby wpłynąć na relacje z tureckim Bayraktarem. Można zakładać, że takich przypadków będzie więcej - to swego rodzaju poligon doświadczalny.

- Na czym polegała rosyjska propaganda na początku wojny w Ukrainie? Jak się zmieniła przez te dwa lata?

- Na początku wojny starano się uzasadnić inwazję. Wtedy mieliśmy do czynienia z różnymi narracjami, o których się zbytnio już w Polsce nie mówi. Ukraińców nazywano wtedy nazistami, pojawiały się fałszywe informacje o tym, że na terenie Ukrainy mieszczą się laboratoria broni biologicznej, przed którymi Rosja chciała się bronić, mówiono, że Ukraina terroryzuje i napada ludność Donbasu itd. Teraz widzimy narracje nastawione na zniechęcenie Europy do pomagania Ukrainie. Powstają różne przekazy nt. ukraińskich produktów czy ksenofobiczne narracje, które mają nastawić odbiorcę przeciwko społeczeństwu ukraińskiemu. Dla Rosji skuteczna dezinformacja i propaganda wiążą się z ciągłym procesem uczenia na błędach. Niekiedy wydaje się, że nie powinniśmy przejmować się jakimś fake newsem, bo może uchodzić za śmieszny czy nawet wręcz głupi. Jednak pamiętajmy, że w ten sposób można sprawdzić, które grupy są mniej lub bardziej podatne na określone przekazy. Innymi słowy - Rosjanie obserwują to, jak społeczeństwo zareaguje na spreparowany materiał.

- Jedną z takich pierwszych dużych afer związanych z rosyjską dezinformacją była na pewno ingerencja w amerykańskie wybory prezydenckie w 2016 r. Nauczyliśmy się czegoś przez te 8 lat?

- Wydaje się, że przez wiele lat problem rosyjskiej dezinformacji był nieco lekceważony. Nie znaczy to jednak, że ogólnie nie robi się nic w kierunku walki ze zjawiskiem rozpowszechniania fałszywych przekazów. Cały czas powstają działania edukacyjne, kampanie informacyjne, a do tego rozwijają się inicjatywy fact-checkingowe, które próbują nauczyć ludzi, jak weryfikować fakty. Kompetencje weryfikacji mogą wzrosnąć, ale trzeba też wziąć pod uwagę, że nie każdy ma czas zajmować się codziennie weryfikacją wszystkich informacji, które do niego docierają. Istnieją pewne okresy, takie jak m.in. wojna, pandemia, czy klęska żywiołowa, kiedy dochodzi do wzmożonego chaosu informacyjnego. Takie sytuacje wzmagają wrażliwość na dezinformacje, ponieważ ludzie w natłoku informacyjnym chcą jak najszybciej dowiedzieć się jak najwięcej, chcą się uspokoić i dowiedzieć się, jak wygląda rzeczywistość wokół nich. Efekt może być różny - jeśli dotrze do nas zbyt dużo fałszywych informacji, to nadal będziemy błądzić. Niestety w ostatnim czasie wiele takich zdarzeń miało miejsce, a społeczeństwa i rządy nie zawsze były w stanie im podołać.

- Jako Stowarzyszenie Demagog podajecie zawsze zasięgi fałszywych informacji. Powiedziałbyś, że te materiały średnio dostają więcej czy mniej wyświetleń niż kiedyś?

- Trudno powiedzieć, czy takie materiały stały się popularniejsze, ale trzeba zwrócić uwagę na to, że przez pandemię wzrosła aktywność online, coraz częściej korzystamy z mediów społecznościowych. Ludzie chętniej reagują na polaryzujące materiały, ponieważ algorytmy mediów społecznościowych promują posty, które wzbudzają skrajne emocje, takie jak nienawiść, ale też skrajną radość. Wszędzie tam, gdzie proste, silne emocje, tam jesteśmy bardziej skorzy, aby reagować na taki materiał. W sieci o to nietrudno, gdyż każdy ma dostęp do wielu środków wyrazu i nierzadko może robić to w dość skrajny sposób - jak się niektórym wydaje - bez żadnych konsekwencji.

- Czy w Stowarzyszeniu Demagog jesteście w stanie dotrzeć do wszystkich fake newsów?

- Na pewno nie jesteśmy w stanie zweryfikować wszystkich fałszywych informacji. Są ich tysiące. Skupiamy się na tym, co może być najbardziej szkodliwe, co podważa zaufanie odbiorców wobec instytucji naukowych i co sprawia, że ludzie mogą sobie lub komuś wyrządzić krzywdę. Na pewno nie dotrzemy do każdego rodzaju dezinformacji. Dość często fake newsy powstają omyłkowo, ktoś może coś przypadkiem udostępnić, przekręcić i już mamy do czynienia ze stale ewoluującą fałszywą informacją. Fake newsy są żywym tworem, nad którym trudno zapanować, ale każdy może wypracować sposób krytycznego myślenia, by móc się przed nimi bronić.

- Jak się zachować w przypadku, gdy nasz rozmówca zaczyna podawać nam fałszywe informacje? Czy wygarnięcie komuś prawdy w twarz jest adekwatną i skuteczną reakcją?

- Przede wszystkim musimy sobie zadać pytanie, z jakimi przekonaniami mamy do czynienia.  Zaburzenia  informacyjne  dzielą  się  na  trzy  rodzaje.  Pierwszy  to dezinformacja, czyli metodyczna praca mająca na celu wprowadzenie kogoś w błąd. Mamy też misinformacje, czyli sytuacje, w których ktoś rozprowadza fałszywe informacje nieświadomie. A trzecim rodzajem jest malinformacja, czyli komunikat oparty na prawdzie, który ma na celu wyrządzenie krzywdy. Myślę, że na co dzień mamy styczności najczęściej z misinformacją. Jeżeli wiemy, że nasi znajomi lub członkowie rodziny nabrali się na taki przekaz, to powinniśmy kierować się wyrozumiałością, empatią i pokazać, że istnieją argumenty, które nie potwierdzają takich informacji. Przede wszystkim nie atakujmy - wszak kłótnie dzielą, a nie łączą. Na platformie szkoleniowej Demagoga można znaleźć kurs poświęcony temu, jak rozmawiać z osobami, które wierzą w fałszywe przekazy.

- Gdzie powinniśmy najbardziej uważać na fake newsy?

- Fałszywe informacje przewijają się wszędzie: w rozmowach ze znajomymi, w wypowiedziach polityków czy mediach tradycyjnych. Jednak najczęściej znaleźć je można w mediach społecznościowych, ponieważ prawie nikt nie kontroluje tego, kto i co tam umieszcza. W momencie kliknięcia przycisku „opublikuj” możemy wrzucić do sieci, co chcemy. Wszyscy zakładają, że najwyżej później zostanie to poddane moderacji. Trudno jest też określić, czy autor wpisu w mediach społecznościowych ma jakiekolwiek kompetencje w danym obszarze, czy może bazuje tylko na swojej intuicji oraz przeczuciach. Zawsze warto zastanowić się nad źródłami takich informacji, pomyśleć, czy budzi to w nas skrajne emocje oraz spróbować odczytać intencje autora.

- Jak oceniasz próby moderacji fake newsów przez firmy, które tworzą media społecznościowe?

- Na pewno nigdy nie pozbędziemy się problemu fałszywych informacji, bo właściwie jest to integralna część ludzkiej historii. Od siebie powiem na pewno: wielkie „tak” dla wolności słowa oraz ogromne „nie” dla rozpowszechniania dezinformacji. Przy tym uważam, że duże platformy nadal lekceważą ten problem, a pewne rozwiązania wprowadzają „na odczep”. Tak naprawdę dalej potrzebna jest intensyfikacja walki z fałszywymi informacjami i dezinformacją. Każda z platform ma inne podejście. Facebook wysyła do użytkowników krótką informację o tym, że informacja została zweryfikowana przez organizacje fact-checkingowe. Z kolei na X.com wprowadzono Community Notes, dzięki którym określeni użytkownicy portalu mogą dołączać szerszy kontekst informacji lub wskazywać jej nieprawdziwość, choć daleko temu od ideału i nie jest to fact-checking rozumiany jako wyłożenie wszystkich potrzebnych i rzetelnych źródeł. To wszystko to wciąż za mało - duże platformy powinny dążyć m.in. do tego, by skuteczniej ograniczyć aktywność podejrzanych kont, które działają w siatkach internetowych botów czy internetowych oszustów. W dodatku tych, które czerpią korzyści finansowe z racji rozpowszechniania dezinformacji oraz tych szerzących nienawiść za pośrednictwem fałszywych informacji.

- Jedną z akcji, która wspiera kompetencje informacyjne w społeczeństwie, jest prowadzony przez Instytut Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej konkurs „DETEKTOR”. Czy mógłbyś opowiedzieć trochę o tym, na czym polega ta inicjatywa?

- To inicjatywa, która powstała we współpracy Instytutu ze Stowarzyszeniem Demagog. Głównym celem jest znalezienie młodych talentów w dziedzinie fact-checkingu wśród studentów I i II stopnia. W pierwszym etapie uczestnicy muszą przygotować w materiał, który w dowolny i kreatywny sposób zdementuje nieprawdziwą informację. To może być m.in. artykuł, podcast, film, infografika lub inna dziennikarska forma. Prace można przesyłać do 31 marca. Osoby, które przedostaną się do kolejnych etapów konkursu, wezmą udział w warsztatach poświęconych weryfikacji informacji i spróbują swoich sił w teście factcheckingowym. Do wygrania w tym roku mamy płatne staże m.in. w Stowarzyszeniu Demagog, redakcji Cyberdefence24, czy projekcie Pulsar, a także wyjazd do Brukseli na zaproszenie Komisji Europejskiej. Oprócz tego w ramach promocji akcji organizujemy cykl bezpłatnych zajęć dla studentów oraz webinar. Bardzo zachęcam do udziału i śledzenia konkursu w social mediach Instytutu Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej oraz głównego partnera - Stowarzyszenia Demagog.

 

D
Marcel Jakubowski